Przeszedłem koronawirusa. Nie, nie
zamierzam tu pisać o tym jak się czułem, jakie miałem objawy itp. Chciałbym
napisać parę słów o wyjątkowej relacji, która podczas choroby nabrała jeszcze
głębszego wymiaru.
Co myśli człowiek, który właśnie zakaził
się nowym wirusem, z powodu którego w ciągu niespełna roku zmarło grubo ponad
milion osób? Jakie rodzą się odczucia po tym, gdy lekarz na pytanie „co
zażywać”, odpowiada – „nic”. Śmiertelny wirus, na który lekarze każą zażywać
jedynie zwykłe leki na obniżenie gorączki. Nie robią tego oczywiście ze złej
woli, są zwyczajnie bezradni. Nauka nie podołała.
To taki czas, który pozwala się zatrzymać.
Ogromne osłabienie organizmu pomaga w takim zahamowaniu i zanurkowaniu w swoje
wnętrze. To pewnie namiastka tego, co przeżywają chorzy w hospicjach, czy tacy,
którzy właśnie się dowiedzieli o nowotworze – wielka niewiadoma. Jak moi bliscy
i ja będziemy się czuć jutro? Czy będziemy mogli samodzielnie oddychać? Czy
przeżyjemy?
To czas na pogłębienie relacji z Tym Jedynym, w którego ręku jestem. Tu już bez specjalnego wysiłku, oddaję Mu siebie i bliskich. Bez żadnego warunku, bez planu B – w całości zależymy tylko od Niego.
Nie raz toczyła się walka. Z jednej strony męczące ataki „covidowych” objawów i szatańskie podsycanie strachu, a z drugiej, tej jasnej, całkowita ufność Panu Jezusowi. Im trudniejsze bywały ów objawy, tym walka była mocniejsza, ale zawsze zwycięska. Pan jest znacznie większy od jakiegokolwiek wirusa i wspaniale jest być niesionym przez Niego w ramionach, jak już wielokrotnie w moim życiu bywało.
Jezu, ufam Tobie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz